39,99 zł
Cena regularna:
89,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
44,99 zł
Cena regularna:
69,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
19,99 zł
Cena regularna:
29,99 zł
64,99 zł
Cena regularna:
139,98 zł
99,99 zł
Cena regularna:
149,99 zł
44,99 zł
Cena regularna:
79,99 zł
29,99 zł
Cena regularna:
39,99 zł
29,99 zł
Cena regularna:
59,99 zł
29,99 zł
Cena regularna:
59,99 zł
Jacek Izworski, Autor, tłumacz z j. rosyjskiego, biograf, badacz. Jeden ze współtwórców "OdeSFy".
Jacek Izworski (ur. 1950) wrocławski autor fantastyki, członek klubu Szedar, kolekcjoner, twórca bibliografii wydanej po polsku literatury fantastycznej, którą publikował miesięcznik „Fantastyka”. Obecnie współtworzy bibliografię w Encyklopedii Fantastyki, służąc pomocą i ciekawostkami. Wykonał nad bibliografią ogrom pracy, co biorąc pod uwagę zaawansowane inwalidztwo autora, jest nie lada wyczynem. Autor powieści „Gwiezdne szczenię” (1986) oraz „Węzeł światów”.
Za: Encyklopedia Fantastyki
O sobie: Urodziłem się z konfliktu krwi. Dzisiaj z tego powodu chyba nic by mi nie było, ale to były lata pięćdziesiąte, więc po spóźnionej transfuzji dostałem czegoś w rodzaju mózgowego porażenia dziecięcego, i w efekcie mam spastyczność oraz słaby słuch.
Szkolnictwo specjalne było wtedy słabo rozwinięte, ze zdrowymi dziećmi uczyć się nie mogłem (m.in. z powodu zwolnionego tempa pisania i niewyraźnej mowy), więc uczyłem się eksternistycznie. Szło mi to całkiem dobrze, ale życie poznawałem prawie wyłącznie przez gazety i TV, czyli bardzo jednostronnie, bardzo długo byłem „domorosłym komunistą”. Nie mając towarzystwa, oprócz rodziny i kilku znajomych brydżystów, bardzo dużo czytałem.
Już jako dziecko miałem bardzo bogatą wyobraźnię, potrafiłem bratu godzinami opowiadać różne fantastyczne historyjki, w których czasem bywaliśmy nawet syrenami czy harpiami. Mając 13-14 lat pisałem już pierwsze wiersze, a także próbowałem owe historyjki oraz robinsonady zapisywać. Żadnej z nich nie traktowałem poważnie i żadnej nie ukończyłem, ale było to dla mnie dobre pisarskie „przedszkole”.
Stąd do właściwej fantastyki był już tylko krok. Jeszcze w podstawówce czytałem Verne’a, Broszkiewicza i Bĕhounka, czyli typową młodzieżową SF, a nawet parę książek wczesnego Lema, ale właściwa moja fascynacja tym gatunkiem zaczęła się od „Dalekich szlaków” i trylogii Součka. Studiując bibliotekoznawstwo (zaocznie), pisałem coraz lepsze wiersze, a w grudniu 1972 roku, dosłownie kilka dni po egzaminie magisterskim, zacząłem pisać „Gwiezdne szczenię”.
Początkowo miałem zamiar napisać tylko pamiętnik kulonika, zresztą było to jeszcze bardzo słabe i po paru tygodniach… wyrzuciłem kilka pierwszych stron. Ale pomysł utkwił w głowie i zacząłem od nowa. Pierwszymi inspiracjami były opowiadanie Bilenkiina „Miasto i wilk” oraz… książka dla dzieci Żakiewiza „Kraina sto piątej tajemnicy”, w której występuje zwierzę o podobnym kształcie. Pod koniec tej części uświadomiłem sobie, że muszę napisać, skąd się tam wzięła wyprawa ludzi – i zacząłem pisać pamiętnik Heleny, a zaraz potem wpadł mi do głowy tytuł powieści, który pasuje do niej jak ulał i chyba nie da się wymyślić lepszego. Niestety, zrobiłem tu błąd, nadając pierwszemu „Marsjaninowi”, a w konsekwencji i statkowi wyprawy, nazwisko filozofa z „Zaginionej przyszłości”. Wraz z nazwą „Tema” (pasującą do ciągu nazw planet Darumy idealnie) i pewnym podobieństwem Ligurian do Urpian spowodowało to oskarżenie o czerpanie z trylogii Borunia i Trepki. A przecież to naprawdę bardzo mało istotne elementy. Mieszana narracja w części III i IV są po prostu logiczną kontynuacją takiego ujęcia powieści.
Dodam, że bardzo długo na początku był rozdział o tym, jak Białek na Ziemi, już jako ojciec dość licznej rodziny, zabiera się do pisania pamiętnika, a wątki z części I i II były przeplatane – znowu jaki w „Kosmicznych braciach” Borunia i Trepki, ale potem sam z tego zrezygnowałem; natomiast ostatni, króciutki rozdział na ten sam temat słusznie usunął wydawca, podobnie, jak kilka innych dłuższych fragmentów, z których przywróciłem tylko jeden, o Dumie, w rozdziale „Start w nieznane” (oraz jeden z akapitów w „Powrocie”). Drobnych poprawek i uzupełnień dokonałem całą masę, choćby „komunizmu” na „logosalizm”.
Szczerze natomiast przyznaję się do wpływu „Dalekich szlaków” Sniegowa. Widać to w pewnych elementach akcji: ludzie przybywają tuż po inwazji Ligurian, jak na planetę „świerszczy” w Plejadach, rozmowa kulonika z Ligurianami przypomina rozmowę admirała Eli z Wielkim Niszczycielem (nawet 2-3 zdania są tam przepisane prawie dosłownie), jeszcze parę takich „zapożyczeń”...
Sniegow jednak popełnia ogromny błąd, który powoduje, że książka, na pierwszy rzut oka znakomita, przy kolejnym czytaniu robi się… niesmaczna: hiper-triumfalizm. Bohaterom po prostu wszystko za bardzo wychodzi, a już szczytem braku gustu jest bitwa na Złotej Planecie, w której po stronie „dobra” praktycznie nikt nie ginie. U mnie jest akurat na odwrót: prawie wszyscy uczestnicy wyprawy giną i dwukrotnie, a licząc nawiązanie kontaktu z Kalmerią nawet trzykrotnie, ratuje ją kulonik.
O ile biosfera Czikerii (z kulonikami) jest raczej nieprawdopodobna, o tyle wszystkie pozo-stałe są zupełnie możliwe naukowo i nawet zoolog Zygmunt Świecimski nie miał tu żadnych zastrzeżeń, może oprócz metanu na Kożdżenie i Ligurii. Potrzebowałem jednak czegoś dziwnego, co by od razu zwróciło uwagę ludzi. Kombinowałem z amoniakiem, ale to byłoby jeszcze gorsze.
Zresztą dokładnie ten sam błąd robi Lem w „Niezwyciężonym”. Nawet tlen na Gorendii daje się wytłumaczyć istnieniem tam trudnych do wykrycia stromatofitów, drobniutkich roślin, które zimne okresy spędzały w anabiozie. „Krzemowców z Kokeshi” oraz wzmiankę o „amoniakalnym” życiu na Korwendii wprowadziłem po przeczytaniu w „Krokach w nieznane” popularnonaukowego artykułu Trepki „Gniazda życia poza Ziemią”. Kupiłem też „Astronomię popularną”, a ponadto parę razy pytałem o różne szczegóły w katedrach biologii i astronomii. Przy czym prawie nic tu nie zapożyczyłem z innych książek fantastycznych, najwyżej parę nazw, np. Rohan i Arwenę z Tolkiena.
Wbrew pozorom, z „wczuciem się” w tak niezwykłą istotę, jak kulonik, nie miałem większych kłopotów. Jego kompleks niższości względem czikorów przypomina… mój własny względem zdrowych ludzi (pisanie książki było na niego dobrym lekarstwem), a do jego sposobu poruszania się szybko przywykłem. Zygmunt Świecimski zwrócił tylko uwagę na problemy z jego widzeniem i w tym wydaniu zostało to uzupełnione. Mimo to krytyka rzuciła się na moją książkę jak na ostatnią chałę, przejaskrawiając te zapożyczenia i zarzucając jej brak… socjologii.
Wtedy jednak w fantastyce była moda albo na antyutopie typu „Limes inferior”, albo na przeróżne, często przefilozofowane dziwolągi, jak „Kreks” Krzepkowskiego, Kurpisz (o kur… nie pisz!!!), czy obaj Markowscy. Klasyczna space-opera, pisana w dodatku przez debiutanta, nie miała u takich krytyków szans. Na szczęście czytelnicy nie zawiedli, wykupili bardzo szybko cały stutysięczny nakład i przynajmniej niektórzy byli zachwyceni.
Mimo takiego nakładu nie dostałem zbyt wielkich pieniędzy (a powinienem!). Wysłałem powieść w roku 1976, w 1978 dostałem umowę i zaliczkę (60 % za pierwsze 20 000), a potem zapadło milczenie. Wydali książkę dopiero w roku 1986, a w międzyczasie była naprawdę duża inflacja. Na okładce umieścili nową cenę, a ja dostałem honorarium wg starych stawek. Nie tylko mnie tak wykiwano, ale u mnie ta różnica była wyjątkowo duża. To, co dostałem, wystarczyło w sam raz na podłączenie domu do elektrociepłowni. A w parę miesięcy później ukazała się uchwała RM nakazująca wypłacać autorom honoraria według stawki z dnia wydania książki, a nie podpisania umowy. Musieli o tym wiedzieć i zrobili mnie na szaro. Łajzy! To wszystko, jak również rychła śmierć matki, którą bardzo przeżyłem, zniechęciło mnie na wiele lat do pisania. Dopiero po 2000 roku zabrałem się za „Węzeł światów”, a potem za tłumaczenia z rosyjskiego.
Jacek Izworski
39,99 zł
Cena regularna:
89,99 zł